Gdzie są nasze latające samochody?

Przyznajmy się, kochamy latające samochody. Wielu z nas oglądało Jetsonów i pewnie od dziecka marzyło o tym, że w przyszłości będzie latać do pracy, szkoły czy na zakupy. „Piąty Element” zaskoczył nas dziś już kultową, bujną, kolorową wizją miasta przyszłości i bogatego ruchu powietrznego, gdzie Corben Dallas latał taksówką i jadał chińszczyznę od starego kucharza gotującego w swej latającej łodzi. Pośmialiśmy się z „Kosmicznych Jaj” i minibusa ze skrzydłami, fascynował nas przerobiony w „Powrocie do Przyszłosci 3” DeLorean, ale już policyjne radiowozy z „Łowcy Androidów” wyglądały poważnie, jak na tę mroczną wizję przyszłości przystało. Oczywiście w tak doborowym towarzystwie, nie można nie wspomnieć o „Gwiezdnych Wojnach” i śmigaczach, choć te w zasadzie używane są bardziej jak poduszkowce i nie wzbijają się zbyt wysoko.

Fantastyka obiecała nam to wszystko już dawno. Chielibyśmy ominąć korki, jednocześnie podziwiając widoki z góry. Gdzie dziś jesteśmy w tym temacie?

Od kilku lat latające auta pojawiają się w nagłówkach wiadomości motoryzacyjnych, które przeważnie kończą się frazą „już za dwa lata”. Tak brzmią zapowiedzi wielu firm, które stanęły do boju o tę formę komunikacji choć od roku 2018 niektóre konstrukcje można już kupić.

Pal-V Liberty

Jest to holenderski trójkołowy pojazd o napędzie wiatrakowym, osiągający na drodze prędkość do 160 km/h, w powietrzu do 180 km/h i zasięg do 500km. Wirnik jest składany, a kierowca musi posiadać licencję pilota by móc go prowadzić. Dostępne są dwie wersje – Liberty Sport w cenie 299000 Euro i Liberty Pioneer za 499000 Euro. Ta druga ma dużą możliwość personalizacji i jest wersją „wypasioną”. Zmiana z trybu drogowego w latający trwa 5 minut i wymaga 30 metrów pasa startowego.

Pal-V Liberty
Źródło: PAL-V

Aeromobil 4.0

Słowacka, czwarta już wersja ich konstrukcji ma zasięg lotu do 750 km, posiada składane skrzydła, a zmiana trybu lotu trwa tylko 3 minuty. Na lądzie porusza się przy pomocy silników elektrycznych o zasięgu do 100 km, przy prędkości 160 km/h. Cena 1,2 – 1,5 miliona Euro. Na razie trwa przedsprzedaż, a auto można będzie odebrać pod koniec tego roku.

Aeromobil 4.0
Źródło: Aeromobil

Transition

To projekt amerykańskiej firmy Terrafugia, wykupionej przez chińską Geely – właściciela marek Volvo i Lotus. Ich auto osiąga prędkość 161 km/h i zasięg do 644 km. W powietrzu spala 19L/h a na drodze porusza się przy pomocy silników elektrycznych. Przewidywana cena to 400000 dolarów.

Transition
Źródło: Terrafugia

Powyżej przedstawione są tylko trzy z najpopularniejszych projektów i tak naprawdę jedynie pierwszy z nich – Pal-V Liberty jest już dostępny, a dwa kolejne są w fazie przedsprzedaży. Jak więc widzimy, rynek jest wciąż w powijakach, a dodatkowo sama koncepcja latających samochodów niesie ze sobą więcej zagrożeń i problemów niż by się wydawało, szczególnie w warunkach miejskich.

Wyzwania

Pierwsze z nich to kwestia startu i lądowania. W mieście sprawdzi się tylko pionowzlot. Jeśli chcemy poważnie myśleć o lataniu od budynku do budynku, mało prawdopodobne jest, że zaczniemy budować pasy startowe w mieście, w którym już jest problem z miejscem do parkowania. Sensownym rozwiązaniem są więc lądowiska na dachach, lub odpowiednio do tego przystosowane platformy, które mogłyby wyrastać z budynków jak tarasy. Pamiętajmy, choć latający, to wciąż ma być samochód i chcemy włączyć się nim do ruchu drogowego płynnie i szybko, bez konieczności szukania lotniska. Żaden z powyższych samochodów nie jest pionowzlotem. Oczywiście są takie projekty, ale wciąż jeszcze podpadają pod kategorię „już za dwa lata”. Jednym z nich jest Aeromobil 5.0. Mamy też m.in. taksówki od Ubera, Vahanę od Airbusa, Kittyhawka, Volocoptera 2X, Surefly’a, BlackFly’a, czy Ehang 184. Wszystkie są w fazach konceptów i projektów, lub będą dostępne… Już wiecie kiedy.

Drugie to bezpieczeństwo. Awaria latającego samochodu nad naszymi głowami w zatłoczonym mieście może przynieść oczywiste, tragiczne skutki dla ludzi. Choć wiele firm zakłada instalację spadochronów, wciąż niejasny jest sposób ich manewrowania w przypadku awarii, zaś całkowite przebudowanie miast pod kątem latających aut, by wprowadzić strefy bezpieczeństwa to mrzonka – patrzmy punkt wyżej w temacie pasów startowych i dostępności miejsca. Dopóki nie znajdziemy rozwiązania bezpiecznego, jak chociażby w przypadku helikopterów, które po utracie ciągu wciąż mogą relatywnie bezpieczne opaść na ziemię, marne są szanse na ich szybkie wprowadzenie do ruchu.

Przedostatnia kwestia to kierowanie ruchem powietrznym w mieście. Wyobrażacie sobie, że każdy leci gdzie chce i jak chce? Logistyka kanałów lotu wśród drapaczy chmur, czy nawet ponad niższymi budynkami to koszmar. Przy odpowiednio dużej ilości pojazdów okaże się, że jednak nie możemy sobie lecieć gdzie chcemy i jaką chcemy trasą, a to jeden z głównych powodów dla jakich chcemy latające auto mieć. Wolność i prędkość poruszania.

Ostatnia rzecz. Co z przeciętnym użytkownikiem? By ceny spadły potrzebna jest produkcja masowa, jak w przypadku modelu „T” Forda. Inaczej po prostu nie będzie nas stać. Jak więc widać, obawiam się, że wciąż jeszcze prawdziwie dostępne latające samochody będą „za kilka lat”. Bogaci szczęśliwcy mogą kupić sobie Pal-V i podlecieć blisko do miasta, resztę drogi pokonując tradycyjnie, lub poczekać do przyszłego roku (!) na produkty innych firm. Nam fantastom pozostaje włączyć „Łowcę Androidów” lub „Piąty Element” i sycić oczy, w oczekiwaniu, że technologia się rozwinie.

Autor: Karol Ligecki
Ilustracja nagłówka: George Hull

Może Ci się również spodoba