Lem i polski problem ze science fiction
Czy znajdzie się osoba, która odważy się podważyć globalny sukces Stanisława Lema i jego artystyczny i intelektualny wkład w fantastykę naukową? Pytanie to zadaję nie bez przyczyny, ponieważ skrywa w sobie gorzki paradoks. Mimo bowiem niezaprzeczalnego wkładu Lema w budowanie polskiej potęgi science fiction, nie jestem pierwszym ani ostatnim, który dostrzega, że gatunek ten wciąż traktowany jest z rezerwą a wręcz jest ignorowany w polskim mainstreamie.
Obchody Roku Stanisława Lema uwydatniły tę tendencję do nobilitacji jego postaci poza ramy fantastyki naukowej. Wówczas to miał miejsce wysyp publikacji, w których chętniej mówiło się o Lemie jako o filozofie, futurologu czy po prostu pisarzu, niż jako o autorze powieści science fiction. Określenie „hard science fiction” pojawiało się co prawda w oficjalnych biogramach, lecz brzmiało niczym przypis, który należy jedynie odnotować i zapomnieć. Zjawisko to możemy określić symbolicznym aktem „wyjmowania” Lema z kontekstu gatunkowego, jakoby przynależność do niego obniżała prestiż jego osoby. Osadzenie jego twórczości w bardziej prestiżowych ramach filozofii i futurologii pozwala bowiem niejako na włączenie go do panteonu narodowych geniuszy.
Innymi słowy, w polskim mainstreamie kulturowym, jak i wśród ogółu czytelników, science fiction jest traktowane jak „intelektualne getto” – gatunek niższy, który przynosi wstyd swoim najwybitniejszym przedstawicielom. Odcinanie Lema od jego korzeni jest zatem przejawem pewnej niechęci dla fantastyki naukowej jako całości.
Przyczyny tego upatruję w kilku zjawiskach, począwszy od samej etykiety „science fiction” na okładce. Określenie to jest bowiem jak wyrok skazujący, który sprawia, że rzesze czytelników literatury „poważnej” nie sięgają po ten gatunek. W obiegowej opinii jest on niczym innym, jak dziecinną zabawą w opisywanie gadżetów technologicznych i wojen w kosmosie. Piotr Gorliński-Kucik w pracy „’Jutro’. SF jako sposób myślenia” uznaje to za efekt tzw. drugiej kultury, czyli science fiction, która podejmuje wątki związane z nauką i technologią (science), a nie z tzw. pierwszej kultury, tj. sztuki (art) jako szeroko rozumianej humanistyki. Autor dodaje: „W Polsce […] niezbyt bogata historia fantastyki naukowej i myślenia utopijnego oraz przede wszystkim ich nikłe oddziaływanie na kulturę, a co za tym idzie – na społeczeństwo, mają jeszcze jedną, zasadniczą przyczynę. Były one (i wciąż są) traktowane tak, jakby nie zajmowały się poważnymi problemami.” To tak, jakby gatunek ten cierpiał na swego rodzaju odpowiedzialność zbiorową – żadne walory artystyczne czy intelektualna głębia nie są w stanie uwolnić książki z „poniżającego uwięzienia wewnątrz gatunku”.
W mainstreamowym odbiorze fantastykę naukową wartościuje się przez pryzmat jej użyteczności, którą sprowadza się do funkcji czysto rozrywkowej. Pomija się przy tym jej zdolność do prognozowania przyszłości czy prowokowania do myślenia. Co za tym idzie, zarzuty środowiska SF kierowane są również wobec systemu edukacji czy festiwali literackich, w których science fiction jest pomijane lub praktycznie nie istnieje. W zestawieniach klasyków zazwyczaj przewija się wyłącznie „Rok 1984” George’a Orwella. W rezultacie ambitna, „twarda” fantastyka naukowa jest spychana na margines.
Tymczasem prawdziwa siła science fiction leży dokładnie tam, gdzie jej krytycy widzą jej słabość. To nie jest literatura ucieczki od rzeczywistości, lecz potężne narzędzie do jej rozumienia, w którym można skutecznie zawrzeć niemal każdy inny gatunek literacki. Za jego pomocą można przeprowadzać filozoficzne eksperymenty myślowe, pomagać w przyswajaniu i rozumieniu zjawisk związanych z nowymi technologiami, a także ostrzegać przed fikcyjnymi błędami, by nie popełnić ich w realnym świecie. Gatunek ten pozwala również pogłębiać refleksje natury moralnej, stawiając fundamentalne pytania o kondycję człowieka, nawet jeśli problemy te ukazane są w realiach dalekiej przyszłości. Jednocześnie, właśnie dzięki tej potężnej możliwości łączenia gatunków, science fiction w istocie łączy „dwie kultury”: nauki ścisłe i humanistyczne. Science fiction jest uniwersalnym narzędziem do opisu świata i trudno znaleźć inny gatunek, który miałby w sobie podobny potencjał.
Nie żyję jednak złudzeniami. Jak w każdej dziedzinie, również w fantastyce naukowej powstają dzieła słabe i trywialne. Sam Stanisław Lem był rozczarowany miernością i brakiem rozwoju gatunku, dając temu wyraz w swoich esejach. Pisał o podziale na „dolne królestwo” literatury trywialnej i „górne królestwo” nurtu głównego, z goryczą stwierdzając, że lwia część produkcji wydawniczej jest po prostu mizerna. Miał rację, pisząc, że prawa ekonomiczne sprzyjają obrotowi towarami uderzająco podobnym do tego, jaki ukształtował się na terenie dolnego królestwa. To właśnie ta komercjalizacja, która redukuje SF – również w innych środkach przekazu – do „taniej rozrywki” (np. superbohaterskiej, którą notabene lubię), utrudnia poważne postrzeganie gatunku. Ambitna i „twarda” science fiction została zmarginalizowana i nie przebiła się do szerokiego odbiorcy. I chociaż podobne mechanizmy rynkowe dotykają każdej dziedziny sztuki, nie zwalnia to z odpowiedzialności za jakość samego gatunku. Sam też od tej odpowiedzialności nie uciekam, lecz wyciągam wnioski i – zgodnie z jedną z idei fantastyki naukowej – robię wszystko, by nie popełniać tych samych błędów w przyszłości.
Sukcesu Stanisława Lema – słusznie nazywanego jednym z najwybitniejszych pisarzy XX wieku i – co należy podkreślić, pisarzy science fiction – Szanowni Państwo, nie traktujmy jako anomalii. Potraktujmy go raczej jako dowód na to, na jakie wyżyny pisarskie, intelektualne i moralne można się wznieść, tworząc w gatunku fantastyki naukowej.
Autor: Mariusz Kochański
Ilustracja nagłówka: fot. Jakub Grelkowski / PAP

Mariusz Kochański: Przedsiębiorca z branży nieruchomości, specjalizujący się w zarządzaniu najmem oraz pośrednictwie w kupnie i sprzedaży. W swoich artykułach łączy kosmologię, ekonomię, socjologię, politologię oraz filozofię, poszukując spójnych wyjaśnień dla otaczającej nas rzeczywistości. Jest współzałożycielem i prezesem stowarzyszenia Liga Zwyczajnych Gentlemanów, które promuje pracę nad sobą, kulturę osobistą i klasyczną elegancję, a także wspiera działalność charytatywną. Jest współzałożycielem nieformalnej Grupy Literackiej Verte. W grudniu 2024 roku zadebiutował powieścią dystopijną „Strefa Bramna”.

