Polch, ilustrator przyszłości
Dla koneserów rysunku oraz wielbicieli komiksu rok 2020 rozpoczął się smutnym akcentem. Zaledwie parę dni po tym, jak odszedł Sydney Jay Mead, artysta mający niebagatelny wpływ na współczesny wizerunek science fiction, dołączył do niego Bogusław Polch – mistrz, który wyniósł polski komiks na światowy poziom. I to w czasach, gdy kontakt z zachodnim blichtrem umożliwiały głównie sklepy „Pewex” oraz „Baltona”. Niejeden zachodni rysownik mógł pozazdrościć mu wspaniałej kreski, dbania o najdrobniejsze detale, a także zdolności ukazywania urządzeń technicznych w sposób wiarygodny i przemyślany.
Ta ostatnia umiejętność predysponowała Polcha do tworzenia atrakcyjnych, a przy tym koncepcyjnie spójnych, fantastycznonaukowych wizji, kreowanych z rozmachem godnym hollywoodzkich produkcji. Dowodem na to stały się przeplatane walką oraz romansem awanturnicze przygody kosmicznego detektywa-rozrabiaki, Funky’ego Kovala, które nie tylko z miejsca podbiły serca wielbicieli komiksu w komunistycznej Polsce, ale docenione również zostały za Żelazną Kurtyną.
Polch wyróżniał się spośród rysowników umiejętnością wydobywania wyrazistego charakteru tworzonych postaci. Używał swego talentu, by wznieść się ponad banał. Mimo, że nie skończył studiów plastycznych, dbałością o szczegóły imponował m.in. Januszowi Chriście, autorowi jednej z najpopularniejszych polskich serii komiksowych „Kajko i Kokosz”.
A Polch… O, ten jest zupełnie niesamowity. Kiedyś pokazywał mi stronę swojego Funky Kovala. Był na niej rysunek bohatera trzymającego w ręce monetę. Na tym dolarze były umieszczone wszystkie napisy, jak na prawdziwym. Musiał to chyba pod lupą robić. Zapytałem go, po co to, przecież w druku tego nie będzie widać. Odpowiedział: No, jasne! Lecz ja wiem, że tam jest
Zaczęło się jednak znacznie bardziej „przyziemnie”, od rysowania dla młodzieżowych pisemek, gdzie jako nastolatek po raz pierwszy zaprezentował swoją twórczość, by kilkanaście lat później komiksem „Złoty Mauritius” rozpocząć serię o Kapitanie Żbiku. Postać tę wspominał w jednej z rozmów:
Mój Żbik był bardziej wyrazisty. To nie był młodzieniec. Pewna drapieżność, grymasy twarzy, mars na czole. W projektowaniu ubrań pomogły mi żurnale mody. Przebierałem Żbika, zmieniałem mu marynarki, koszule czy krawaty. Dopatrzono się wątków homoseksualnych u Żbika, uwaga – różowa koszula, długie baczki to według redakcji Sportu i Turystyki [wydawcy komiksów – red.] były dowody. A on po prostu był elegantem.
Do współtworzenia rysunkowej opowieści o perypetiach tego utalentowanego i oddanego sprawie oficera Milicji Obywatelskiej wciągnął zresztą Polcha kolega ze szkolnej ławy, Grzegorz Rosińki, również dobrze znany polskim miłośnikom komiksu.
Warto przy tym wspomnieć, że obydwaj graficy w swych późniejszych pracach odwoływali się do założeń aktywnie wówczas rozwijanej paleoastronautyki, której niezmordowanym orędownikiem był w latach osiemdziesiątych zeszłego stulecia szwajcarski pisarz i podróżnik, Erich von Däniken. Zarówno u Rosińskiego, w ilustrowanym przez niego cyklu o Thorgalu Aegirsonie, jak i u Polcha, kreślącego dzieje ekspedycji z planety Des, przewija się wątek pozaziemskich gości, którzy w zamierzchłych czasach odwiedzili nasz świat.
Do tej ostatniej serii Bogusław Polch trafił polecony właśnie przez Rosińskiego. Gdy w 1977 roku Alfred Górny, ówczesny dyrektor wydawnictwa Sport i Turystyka nawiązał współpracę z niemieckim wydawnictwem Econ Verlag i zaproponował Rosińskiemu tworzenie rysunków do niej, ten zrezygnował, gdyż otrzymał propozycji pracy nad Thorgalem. Jako rysownik, mający zająć się ilustrowaniem hipotez Dänikena rozważany był również Jerzy Wróblewski, ale ostatecznie zajął się tym Polch. Już wtedy dało się dostrzec precyzję jego dopracowanej kreski.
Dla fanów fantastyki naukowej najważniejszym tytułem w całej karierze artysty okazał się jednak jego pierwszy komiks dla dorosłych – wspomniany wcześniej „ Funky Koval” – tworzony wraz z żoną Danutą, Jackiem Rodkiem oraz nieodżałowanym Maciejem Parowskim. Dziś trudno uwierzyć, że taki tytuł, odważnie celujący w realia politycznej rzeczywistości, mógł pojawić się w okresie PRL.
Polch wraz z Rodkiem i Parowskim przecierali nieznane szlaki w czasach, gdy komiksy były prawie wyłącznie lekturą młodzieżową. Nie należy również zapominać o cenzurze, tropiącej wszelkie aluzje polityczne i kulturowe, którymi zresztą „Funky Koval” został najeżony. Rozbudowany, tworzony z rozmachem obraz kosmicznych intryg, potężnych korporacji i obcych ras, wtrącających się w ziemskie sprawy, w niczym nie ustępował zagranicznym produkcjom i śmiało z nimi konkurował. Poza tym bohater, bezczelny zawadiaka, palący „Kenty” i czytający prozę Lema (co wiemy między innymi dzięki pieczołowitości, z jaką Polch przedstawiał niektóre kadry), wydawał się bardziej swojski.
W roku 2008 pojawiły się nawet w mediach informacje o planach amerykańskiej ekranizacji, ale do nakręcenia filmu nigdy nie doszło. Wielka szkoda, bo gdyby udało się wiernie oddać oryginalny, znany z komiksów i urzekający wysublimowaną estetyką świat, to „Funky Koval” zapewne cieszyłby się ogromną popularnością na długo przed adaptacją Wiedźmina.
Chociaż tworzył w różnych konwencjach, Bogusław Polch miał bez wątpienia szczególny wkład w polską fantastykę naukową. W czasach Lema, Fiałkowskiego czy Hollanka, kiedy pośród smętnej szarości PRL gatunek ten święcił triumfy, to Polch pokazywał przyszłość, którą mogliśmy ujrzeć na własne oczy. Będzie nam go brakowało.
Autorzy: Grzegorz Czapski, Karol Ligecki
Redakcja: Łukasz Marek Fiema
Ilustracja nagłówka: Tricolors/East News